piątek, 15 maja 2015

Don't take me home till the sun comes up


- Dobra, żeby było jasne. JA nie będę twoim przyjacielem! - Nikola wycelował w ciebie palec, po czym złapał za wykałaczkę z oliwką i lubieżnie wsadził ją sobie do ust, patrząc prosto w twoje oczy.

- Jasne, jasne... - Mruknęłaś, puszczając oczko. Kompletnie nie robił na tobie wrażenia i nie mogłaś jednoznacznie stwierdzić, czy to dobrze czy źle.

- Kiedy zdegradowałaś mnie z roli kochanka do przyjaciela, dlaczego tego nie zauważyłem i jak to zatrzymać? - Westchnął, opierając się zrezygnowany o bar i pociągając nosem. Popatrzyłaś na niego z politowaniem, lustrując wzrokiem klub. Na parkiecie tańczył multum ludzi, a muzyka rozsadzała ci bębenki w uszach, ale podobało ci się to. Zwłaszcza ten lekki stan zamroczenia, gdzie cokolwiek przestawało mieć znaczenie i ten moment, w którym czułaś, że w twoich żyłach płyną same procenty, a świat przybiera różowe kolory.

- I'm a genie in a bottle, you gotta rub me the right way if you wanna be with me, I can make your wish come true! - Zanuciłaś w rytm klubowego remiksu, mimowolnie poruszając biodrami

- Nie ma problemu! Mogę cię potrzeć, gdzie tylko chcesz! - Odwróciłaś się w stronę Kovacevica, popukałaś w czoło, ale ostatecznie złapałaś go za rękę, ciągnąc w stronę parkietu. Nie zwracałaś uwagi na jego opór i nieszczęśliwe postękiwanie. Chciałaś tańczyć. Tańczyć i myśleć tylko o tym, że napiłabyś się kolejnego fenomenalnego drinka z obwódką z cukru wokół szklanki.

Don't take me home 
Till the sun comes up
 
Till the sun comes up

Zapominałaś się. Tak cudowanie odlatywałaś ponad wszystko wokół, zamykając oczy i wystawiając twarz do góry. Czułaś dłonie Kovacevica na swojej talii, wodzące w górę i w dół, ale kompletnie ci to nie przeszkadzało. Bo byłaś ponad to.

- Chodź, bo oszaleję tutaj zaraz! - Rzucił ponuro Nikola, ciągnąc cię za sobą pomiędzy ludźmi. Trochę plątały ci się nogi i raz po raz na kogoś wpadałaś. Siatkarz pociągnął cię po schodkach na dół, wpychając do jednej z toalet. Zamknął drzwi na zasuwę i przyciągnął do siebie. Mocno ścisnął w talii i przycisnął do zimnych kafelek. Zamknęłaś oczy, bo świat niebezpiecznie zawirował, gdy złapał cię mocno pod pośladkami, które bez cienia delikatności ścisnął. Podsadził cię do góry, zmuszając żebyś oplotła jego biodra nogami.

- Friends with benefits. Tylko w to się mogę z tobą bawić. - Sapnął, gdy jego usta minęły o milimetry twoje. Jego dłoń niecierpliwie zaczęła ugniatać twoją pierś, co w najmniejszym stopniu nie sprawiało ci przyjemności. Zagryzłaś wargę, dysząc ciężko. Nie o to ci chodziło. On życzył ci miłego wieczoru, a to w żadnym wypadku pod to nie podchodziło.

- Zaczekaj. - Zignorował twoją prośbę, i poczułaś jego usta na twoich. Dłoń, która jeszcze przed chwilą znajdowała się na piersi, próbowała wkraść pod bluzkę. Zrobiło ci się niedobrze, od mieszaniny alkoholu i jego języka w twojej buzi. Szarpnęłaś się, odwracając głowę w bok. - Nicola, do cholery jasnej, powiedziałam nie!

Odsunął się jak poparzony, ale nic nie powiedział. Zacisnął zęby, po czym uderzył pięścią w drzwi z taką siłą, że aż podskoczyłaś. Odblokował zasuwę i wyszedł, tak po prostu, zostawiając cię osłupiałą w środku. Dotknęłaś napuchniętych i piekących od agresywnego pocałunku warg.

Z otępieniem wyszłaś z kabiny, ochlapując rozgrzane policzki zimną wodą. Oparłaś się bezsilnie o blat, a gdy ponownie spojrzałaś w lustro, Kovacević znowu stał za tobą, chyba czując się równie bezradny co ty. Każde z was oczekiwało czegoś innego, chciało czegoś innego, konflikt interesów był wyczuwalny na kilometr.

- Przepraszam, ale to po prostu beznadziejny układ. - Wsadził dłonie w kieszenie i oparł się o ścianę. Pokiwałaś głową, bo przecież doskonale o tym wiedziałaś. On nie był dla ciebie, ty nie byłaś dla niego. I chociaż cholernie ciężko było to przyznać, ty już od kilku miesięcy należałaś do kogoś innego, kto prawdopodobnie spędzał teraz czas z inną. Policzki zapiekły cię jeszcze bardziej, a pod powiekami zebrały się łzy, gdy pomyślałaś, że do takiej samej sytuacji jak między tobą a Nicolą mogło dojść teraz między tamtą szatynką a Jochenem. Wariowałaś. I traciłaś siły z każdą chwilą.

I wanna be the one you call, every day and night
Are you gonna be the one who's always gonna treat me right
And when we get together turning down the lights
Need you 100, need you 100 percent and...

~*~

Cały czas chodzi mi to po głowie
Wciąż o tym myślę
Nie mogę patrzeć jak jesteś z nim
Tak bardzo mnie to rani

- Mamy whiskey i... whiskey. - Wyciągnąłeś dwie butelki zza szklanej szyby, dopiero po chwili orientując się, że jedna z nich jest kompletnie pusta. Przez chwilę ważyłeś jej ciężar, jakbyś chciał zważyć ciężar swoich emocji, które w niej utopiłeś. - Właściwie to jedną. - Mruknąłeś, chyba bardziej do siebie. - Ale nie musimy nic pić, prawda?

Nie chcę już nigdy być samotny
Nie chcę tego żałować
Nie chcę przekonać się, że kolejna ukochana w moich drzwiach
To jeszcze jedno złamane serce na mojej liście

Nic o niej nie wiedziałeś. Przedstawiała się na początku, ale nawet nie zadałeś sobie kłopotu, żeby zapamiętać jej imię, czy chociaż słowo, które wypowiedziała. Oboje wiedzieliście po co tutaj jesteście. Sprawy biznesowe zeszły na bok, a myśli raz po raz posyłałeś w jednym kierunku. I chociaż chciałeś widzieć tą szatynkę pod sobą, podświadomość podsuwała ci kompletnie inny scenariusz.

- Pozwolisz, że nie będziemy się bawić w uprzejmości. - Zbliżyłeś się do niej, zdecydowanie górując nad nią wzrostem.

- Oczywiście. - Szepnęła i zaczęła cofać się w stronę twojej sypialni, powolnymi ruchami odpinając guzik za guzikiem swojej prowokacyjne opinającej się na piersiach koszuli. Ruszyłeś z miejsca dopiero, gdy zniknęła za drzwiami. Siadła na brzegu twojego łóżka, palcami wytyczając ścieżkę od ucha po dekolt. Nie czekałeś. Złapałeś ją pod kolanami, pozwalając objąć za szyję i rzuciłeś w pościel, zdzierając kusą spódniczkę razem z bielizną. Ustami zostawiłeś ślad na szyi, schodząc niżej. Mimowolnie uśmiechnąłeś się z satysfakcją, gdy oddech dziewczyny przyśpieszył. Ponownie zrównałeś się z nią twarzą. Nie obchodziło cię, co sprawia jej przyjemność. Nawet nie zerwałeś stanika z jej nabrzmiałych piersi. Chciałeś tylko brać. To miało być dla ciebie, nie dla niej. Zamykasz oczy.

Zagryziona warga. Blond włosy opadające na twarz. Jej drobne ciało pod twoim. Niepewny, przerażony wzrok. Twoje dłonie na jej nadgarstkach, unieruchamiające ją pod tobą. Naglące spojrzenie, szukające jej tęczówek.
- Zostaniesz. Bo ja się z tobą nie pieprzyłem, tylko kochałem.

Kiedy to się wydarzyło? Ile czasu minęło, pozwalając na to, żebyście tak koncertowo to spieprzyli?

- Kurwa. - Zatrzymałeś się gwałtownie, otwierając oczy, które napotkały niebieskie, zupełnie obce tęczówki. Adrenalina, a może po prostu wściekłość buzowała w tobie z całą mocą. Wstałeś, rzucając dziewczynie jej ubrania i zakładając swój t-shirt. Chciałeś, żeby jak najszybciej się stąd wyniosła. Niespokojnie zacząłeś krążyć po salonie, trzymając się od czegokolwiek, co potencjalnie mogłoby się roztłuc o podłogę lub ścianę. Trzaśnięcie drzwiami uświadomiło ci, że to już. Że jesteś kretynem, który nie potrafi się pozbierać i pokierować swoim życiem jak trzeba. Że nie umiesz odciąć się od tego co było. Że to już nie dawny Jochen, nie ma panienek na jedną noc. A najgorsze jest to, że za tym nie tęsknisz

Nie chcę już nigdy się denerwować
Przecież wiesz, że nie mógłbym tego znieść
Więc mówiąc, że mnie kochasz, bądź tego pewna
Bo nie chcę być już nigdy samotny

~*~

- Dawaj. - W tym samym momencie co Kovacević zlizałaś sól ze swojej dłoni, wypiłaś shota tequili i wgryzłaś się w limonkę. Twarz wygiął ci grymas, gdy poczułaś w gardle żywy ogień. Oczy zaszły ci łzami i zerknęłaś na Nicolę, który chyba cierpiał równie mocno co ty.

Świat bujał już na wszystkie strony, pod każdymi możliwymi kontami.

- Kończymy. Do domu. Bo się zrzygam. - Zarządził siatkarz, obejmując cię w pasie. Żadne z was nie mogło utrzymać równowagi. W stronę twojego domu szliście wzdłuż ścian i płotów. Roześmiałaś się na głos, zakrywając usta, gdy Nicola zwymiotował w krzaki. Jedyne o czym pomyślałaś, to że dobrze, że nie zwymiotował w krzakach obok twojego domu. A potem znowu się zaśmiałaś, uświadamiając nonsens sytuacji. Byliście żałośni.

- Jestem lepsza. - Wymamrotałaś, rozkładając na betonowych schodach. Mieszkanie było praktycznie w zasięgu ręki, ale chłodne powietrze przyjemnie cię owiewało, sprawiając że nudności było odrobinę mniej dokuczliwe.

- Wstawaj. Idziemy sie bzzzykać. - To było na tyle nieprzekonujące, że nawet nie uchyliłaś oka, a Nicola nie protestował, tylko usiadł obok ciebie.

- Nie chce się z tobą bzykać. Nie kocham cię. Chcę Jochena.

- Jeeeeezu, jak to się dzieje?

- Co?

- Że mówisz i masz. Też tak chcę. - Kilka razy zdążył pstryknąć sobie przed nosem palcami, jakby to był koncert życzeń, zanim doszedł do ciebie sens jego słów.


A gdybym ja pasował do ciebie?
A gdybyś ty pasowała do mnie?
A gdybym objął cię tak, aż stalibyśmy się jednością?
A gdyby to był raj?
A gdybyśmy byli symfoniami?
A gdybym oddał całe życie, by odnaleźć sposób na bycie z tobą?


wtorek, 14 kwietnia 2015

Być może roznieciliśmy ten ogień?

Band of Horses - The Funeral

Jęknęłaś, przykładając chłodną ścierkę do czoła. Nie protestowałaś, gdy Cyryl bezceremonialnie wspiął się na twoje udo, żeby odpowiednie miejsce znaleźć na twoim brzuchu. Zmęczenie i przybicie, zmieszane z kacem i kilka razy porządnie wstrząśnięte, gdy potknęłaś się o kapcie, tworzyły mieszankę nie do przetrawienia, skutkującą bólem głowy i bezczynnym wpatrywaniem się w sufit. Uszy, wśród panującej dookoła ciszy, zdołały się wyczulić na dochodzące zza okna dźwięki. Szum przejeżdżającego samochodu, krzyk opryskanej śniegową breją starszej kobiety, trzaskanie drzwiami wejściowymi któregoś z mieszkań. Burczenie w brzuchu i ciche posapywanie Cyryla wprawiały w trans, z którego ciężko się było wyrwać. Usłyszałaś też czyjeś kroki, przeskakiwanie po dwa schodki i pukanie do twoich drzwi. W odpowiedzi, twoją jedyną reakcją było spojrzenie na nogawki spranej piżamy i lakier, odpryskujący z paznokci u stóp. 

- Otwarte. - Sapnęłaś, bez większej siły i nadziei na reakcję tej osoby. - Cyryl, otwórz. - Kot otworzył jedno oko, żeby po chwili znowu je zamknąć i przewrócić się na plecy. - Dzięki, wiedziałam, że można na ciebie liczyć. - Zwaliłaś go z brzucha i podniosłaś się niezręcznie, potrącając przy okazji butelkę żurawinówki, która wywróciła się z łoskotem na ziemię, a jej resztki rozlały dookoła. - No, świetnie kurwa, świetnie. - Machnęłaś ręką, tupiąc gołymi stopami o panele. Spojrzałaś w judasza i przylgnęłaś do drzwi, wstrzymując oddech, jakby osoba stojąca za nimi miała go usłyszeć.

- Ooootwórz Melaaa. Przecież cię nie zgwałcę. - Nicola przestąpił z nogi na nogę, zbliżając się do wizjonera i pokazując skrzyżowane palce. - Obiecuję, że przynajmniej się postaram. - Prychnęłaś, kręcąc głową i odkluczając drzwi.

Spojrzałaś na niego nieufnie, gdy wygodnie rozłożył się na twoim łóżku i złożył ręce za głową. Przystanęłaś w drzwiach sypialni, nie bardzo wiedząc co zrobić i czując się nieswojo w swoim mieszkaniu.

- Właściwie to co cię łączy z Jochenem? - Zapytał ni stąd ni zowąd, a ty poczułaś się jakby strzelił ci z liścia. No właśnie, co cię z nim łączyło? To potworne uczucie w brzuchu na jego widok, ba, nawet na samą myśl? Wypieki na policzkach, gdy chociażby musnął skrawek twojej skóry? Szepty do ucha, wywołujące gęsią skórkę wzdłuż kręgosłupa? Czy jego ciało na twoim, twoja twarz w zagłębieniu jego szyi?

Jeśli słowa byłyby moim językiem
powiedziałabym ci już
we wszystkich tych ładnych słowach
jak bardzo mi na tobie zależy

            Wzruszyłaś ramionami, odwracając oczy w stronę okna i nieznacznie je mrużąc.

- Wiesz, tak pytam, bo nie chciałbym dostać od niego w mordę, albo żeby znowu mnie przydusił. - Kovacević złapał się bezwiednie za szyję, jakby chciał rozmasować to miejsce.  Nie chciałaś pokazać zaskoczenia, ale poczułaś się, jakby żołądek podszedł ci do samego serca. Kącik twoich ust widocznie zadrgał i walczyłaś z tym, żeby na twoje usta nie wpłynął szeroki uśmiech. Bo wtedy zrozumiałaś.

~*~

Ukrywam się tam, gdzie mnie nie znajdziesz
żebyś ty też za mną zatęskniła.
Nie odzywam się już od tygodni,
a pytam siebie nieustannie gdzie jesteś.

Tydzień, dwa tygodnie, trzy tygodnie.
Nigdy nie znalazłabyś odpowiednio dużo czasu, żeby ze sobą walczyć.

- Idę. - Podrzuciłaś breloczek do góry, łapiąc go w locie.
- No, to idź.
- No to idę. - Rzuciłaś do słuchawki. A może bardziej do swojego odbicia w lustrze? Żeby upewnić się w swojej decyzji.
- Idziesz?
- No chyba idę.
- Jezu, Melka, jesteś nie do zniesienia. Masz jakiś problem? Jem obiad, dostanę przez ciebie wrzodów.
- Rozłączam się Kamil.
- Nie, to ja się rozłączam.
- Nie! Nie, poczekaj. - Zagryzłaś wargę, potupując w miejscu. - A co, jeżeli mi nie otworzy?
- Znajdziesz łom i się włamiesz. W filmie zdesperowane laski używają swoich spinek. Trening czyni mistrza.
- Aha, super, dzięki. Bardzo mi pomogłeś. - Sarknęłaś. Po drugiej stronie zaległa cisza, a ty oczyma wyobraźni zobaczyłaś, jak Kamil wzrusza ramionami. I się rozłączyłaś.

Wszystkie ubrania, które zdążyłaś wyjąć z szafy, a które nie zdały egzaminu, zostały rzucone na łóżko. Jak burza przeszłaś przez mieszkanie, pozostawiając je za sobą, nie dając sobie czasu na rozpatrzenie wszystkich wątpliwości.

Zawahałaś się dopiero przed budynkiem Jochena, zataczając ósemki przed drzwiami. Niezliczenie wiele razy podnosiłaś dłoń, celowałaś palcem w mały guziczek, żeby w ostatniej chwili wycofać się, zejść kilka stopni niżej. Zaśmiałaś się, sama z siebie, ze swojego tchórzostwa, bo inaczej tego nazwać nie umiałaś. Zwątpiłaś.

A potem dosłownie jakaś siła wdeptała cię w ziemię. Na chwilę oniemiałaś wstrząśnięta. Zacisnęłaś dłonie w kieszeniach na widok brązowych włosów, okalających jej talię i rozwiewanych przez wiatr. Wyglądała tak idealnie, przy twoich blond strzępach do ramion. Zrobiło ci się niedobrze, a serce boleśnie załomotało, gdy nachylił się do niej, potakując i wybuchając śmiechem na to, co powiedziała. Może to nie on był zazdrosny? Może sobie to wyimaginowałaś? Może to ty byłaś zazdrosna. Byłaś, z pewnością. Każda część ciebie o tym krzyczała. Nogi, jak z waty. Niecierpliwie łomoczące serce, szum krwi w uszach.

Powoli wycofywałaś się do tyłu, licząc że cię nie zauważy. Ale do zakrętu ulicy miałaś jeszcze sporo drogi, a jego brązowe tęczówki w końcu spoczęły na tobie. Zdziwione.

Zostań tutaj aż wzejdzie księżyc
świat zamyka oczy
Zostań tutaj aż wkradnie się noc
Dzień zbliży się ku końcowi

Uśmiechnął się. Uśmiechnął! A w tobie zawrzało. Resztkami silnej woli zmusiłaś się, żeby do niego nie podbiec, nie uderzyć otwartymi dłońmi w klatkę piersiową. Bo jak on śmiał?! Prawda?
Poczułaś się... oszukana. Czułaś pieczenie pod powiekami, ale na przekór temu, też się uśmiechnęłaś.
- Cześć Jochen.
- Przyszłaś do mnie? - Zapytał spokojnie, lustrując cię wymownym spojrzeniem
- Nie, akurat spacerowałam. - Skłamałaś gładko, chyba pierwszy raz, wzruszając ramionami.
- Tutaj? - Mruknął zaczepnie, zerkając przelotnie na szatynkę, która uprzejmie się do ciebie uśmiechała, co teatralnie zignorowałaś.
- Niesamowity zbieg okoliczności, co? - Zaśmiałaś się z widocznie wyczuwalną nutą ironii, może goryczy w twoim tonie. Przekrzywił głowę z rozbawionym wyrazem twarzy, a w kącikach jego oczu ukazały się zmarszczki.
- Faktycznie, niesamowite.
- Zimno się zrobiło. Na mnie już...czas. - Obrzuciłaś szatynkę krótkim spojrzeniem, zaciskając usta.
- Mela? - Podniosłaś na niego wzrok, łudząc się resztkami nadziei, że... - Miłej nocy. - Skinęłaś głową, jakby przyznając rację swoim wątpliwościom i domysłom. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie chciałaś po prostu zniknąć.
- Wam też, Jochen.

Szaleję, ponieważ tutaj to nie miejsce, w którym chcę być
A satysfakcja jest jak odległe wspomnienie
I nie mogę się powstrzymać
Chcę tylko słyszeć, jak pyta "Czy jesteś mój?"


Wyminęłaś ich, modląc się do boga i tych wszystkich innych świętych popierdoleńców, żeby jak najszybciej stąd odejść. Próbowałaś zdusić w sobie tą iskrę, ledwo tlącą się iskrę nadziei, że zaraz złapie cię za rękę i krzyknie 'żartowałem'. Ale on chyba nie żartował. A przynajmniej nie było żadnego łapania za dłonie, niekwietniowego prima aprilis, nawoływania. Pozwolił ci zniknąć za rogiem ulicy.

Rzeczy, które utraciliśmy w płomieniach
Rzeczy, których już nigdy nie ujrzymy
Wszystko to, co zgromadziliśmy
Spoczywa przed nami, starte w proch

Bolało. Każdy łapczywie łapany oddech w drodze. Usiadłaś na ławce, beznamiętnie wodząc za przyjeżdżającymi i odjeżdżającymi autobusami. Nie chciałaś uciekać. Nie chciałaś niczego, oprócz niego. I nie potrafiłaś sobie z tym poradzić, a co najgorsze, nie umiałaś sobie już wmówić, że wcale tak nie jest.
           
- Melka, Melka, ty durna cipo. - Nikola usiadł obok ciebie, narzucając swoją ciepłą bluzę na twoje zmarznięte ramiona. Chyba pierwszy raz popatrzył na ciebie jak na kłębek siedmiu nieszczęść, ale nie przeszkadzało ci to. Odpalił papierosa, którego końcówka rozżarzyła się na tle ciemniejącego dworca.

- Dzięki, że przyszedłeś. - Zbył to cichym westchnięciem i zrobieniem kilku kółek z dymu.
           
- Patrz, jacy oni są beznadziejni. Wierzą w tą swoją całą miłość. - Machnął papierosem, strzepując popiół, który opadł na jego spodnie. - A miłości nie ma. Jest tylko tak zwana chwila zamroczenia, a potem seks.

- Dla kogoś takiego jak ty, pewnie tak. - Oburzyłaś się, obejmując ramionami. Po chwili kopnęłaś go lekko w łydkę, chociaż gdyby nie był siatkarzem, a nogi jednym z narzędzi jego pracy, to włożyłabyś w to całą swoją furię, która chyba powoli zaczynała ci się wylewać uszami.

- Kogoś takiego jak ja?

- Myślącego fiutem. - Uśmiechnął się, kompletnie niedotknięty twoją uwagą i szturchnął w bok. I to było na tyle pocieszające, żeby zmusić cię do niewyraźnego uśmiechu. Bo skoro Kovacević potrafił się nie przejmować, to czemu miałabyś się tego od niego nie nauczyć. No czemu?

Byłem zapałką, a ty byłaś krzemieniem
Być może roznieciliśmy ten ogień?
Siedzieliśmy osobno i obserwowaliśmy
Wszystko to, co spaliliśmy na stosie


____________
 Już dawno mi się niczego tak dobrze nie pisało.