Łapiesz
się za głowę, opierając się o drzewo i pochylając do przodu. Wszystko wokół
ciebie wiruje, ale jedyne co ci się ciśnie na usta to jest kurewsko dobrze. Jak każdego dnia przez kilka godzin, dopóki
nie zaśniesz gdzieś na ławce. Obracasz w
dłoniach ten jego pieprzony breloczek, który zwinęłaś i chyba nie potrzebnie,
bo przypominasz sobie o nim zawsze w tym samym momencie. W momencie, w którym
mogłabyś już zapomnieć. Odsunąć od siebie wspomnienie jego opuszków, delikatnie
wkradających się pod koszulkę, zahaczających o fiżbiny, drażniących się. Ale
teraz żadne z was nie było górą, żadne nie miało kontroli.
- Kim
ty, kurwa, jesteś? - Wycedziłaś, zaciskając palce na ozdobie, dopóki knykcie ci
nie bieleją i ból nie opanowuje całej wewnętrznej części dłoni.
- Zimno
jest. Długo tak jeszcze będziesz tu stać? - Mrużysz oczy. Obrazy wokół są
bardziej jaskrawe i masz wrażenie, jakby Kamil krzyczał ci prosto do ucha,
chociaż stoi kilka metrów dalej, z dłońmi w kieszeniach, stoicko spokojny jak
zawsze. Oczyma wyobraźni widzisz go, na rowerku obok ciebie, czekającego aż
podniesiesz swój, otrzepiesz kolana i znowu na niego wsiądziesz.
- Mh,
idę. - Burczysz, prostujesz się i przekrzywiasz głowę. Wsadzasz dłonie do
kieszeni i powoli stawiasz kroki przed siebie, starając się iść prosto, nie
zachwiać, chociaż wiesz, że on by się nie śmiał. Łapiesz go pod rękę i w
milczeniu przemierzacie ulice Kielc.
- Gosia
przywiozła mi z Londynu przepyszną herbatę. Już dawno po siedemnastej, więc 'fajfoklok' nam nie wyjdzie, ale zawsze możemy
poudawać. - Wzruszył ramionami, otwierając przed tobą bramkę i delikatnie
popychając przed siebie.
- Tylko
bez mleka. - Wzdrygasz się na samą myśl o bawarce i przytrzymując poręczy,
powoli wspinasz po schodkach. Czekasz, aż Kamil otworzy drzwi i zapali lampkę,
która słabo oświetla pomieszczenie. Ale tak było najprzyjemniej. Zrzuciłaś buty
i od razu ruszyłaś do kuchni, siadając okrakiem na krześle i opierając głowę o
oparcie. - Spakujesz mnie?
-
Spakuję, odwiozę, pocałuję w czółko i kopnę na szczęście w tyłek. Zaraz po tym,
jak wypijesz herbatę. - Wiesz, że nie żartuje i naprawdę by to zrobił, gdyby
się uparł. Z tym, że ty nie chciałaś, żeby cię odwoził. Chciałaś mieć jeszcze
te kilka godzin, spędzonych w autobusie, żeby się przygotować psychicznie na widok
znanych uliczek i budynków. Te siedem miesięcy w Kielcach nie zmieniły w tobie
nic, a przynajmniej tak ci się wydawało. Mimo, że prawda kompletnie różniła się
od twoich wyobrażeń. Imprezowałaś, piłaś i zaciskałaś kolana. Niczyja dłoń i
przesunęła się po twoim udzie aż do koronkowych majtek przez ostatnie siedem
miesięcy. Niczyje dłonie nie wkradły się pod miseczkę stanika, ani go nie
rozpięły. Żadne usta nie przycisnęły się do twoich, a mimo to, zdarzało się, że
to właśnie one, malinowe wargi, piekły cię, gdy tylko pomyślałaś... - Halo.
słuchasz mnie? - Brunet stawia przed tobą gorącą herbatę i strofuje, jak małą
dziewczynkę. Ale ty nie jesteś małą dziewczynką. Jesteś nieodpowiedzialna,
lekkomyślna, ale chyba najbardziej ze wszystkiego w świecie przerażona.
- Nie,
przepraszam. Pójdę się spakować. - Zanim wstajesz zdążasz poparzyć język
herbatą, chociaż cię ostrzegano. To takie twoje, takie typowe, takie
przewidywalne.
Zamykasz
za sobą drzwi, przekręcając kluczyk. Spoglądasz w lustro, na swoje włosy, które
sięgają ci już do ramion. Jeden guzik. Przejeżdżasz palcem po delikatnie
opuchniętej skórze między oczami. Odwraca cię tyłem do siebie. Szum wody
wypełnia pomieszczenie. Moczysz dłonie, po czym przykładasz je do rozgrzanych
policzków. Z ulgą przymykasz oczy. Przejeżdża nosem po twojej skórze. Siadasz
na brzegu wanny, zginając się wpół i opierając czoło o kolana. Czujesz chłód
blatu, do którego przylegają twoje piersi. Wplatasz szczupłe palce między
jasne włosy i pociągasz za nie, jakbyś chciała je wyrwać. Tak, żeby zabolało.
Och... Kładziesz się na lodowatej posadzce, cicho łkając.
Zostaniesz,bo...